19 lipca 2016

VII (end)

Szybkie spojrzenie na scenkę, która się przede mną rozgrywała i wszystko zrozumiałem. Wszystkie elementy układanki złożyły się w jedno. Zrozumiałem dziwne zachowanie dziewczyny, jej oschłość wobec mnie. Człowiek leżący na łóżku szpitalnym po prostu był w bliskich stosunkach z nią. Na moje oko zbyt bliskich. Zamarła cisza. Wlepiały się we mnie dwie pary oczu.  Nie zamierzałem znaleźć się w takiej sytuacji. To miało wyglądać całkowicie inaczej. Miałem porozmawiać z tym gościem, przedstawić pokrótce zdarzenie, które miało miejsce wczoraj i dowiedzieć się o Justynie jak najwięcej. Potem ulotnić się z tego miejsca, by wykombinować jak zaprosić tą pannę na wspólne wyjście. W tym momencie cały misterny plan szlag trafił. Zmarszczyłem brwi i ogarnąłem myśli.

- Hej! Wpadłem zobaczyć jak się czujesz - zacząłem. - Piotrek jestem - dodałem i podszedłem do łóżka, by uścisnąć dłoń poszkodowanego. Dziewczyna patrzyła na nas  i nie bardzo wiedziałem co dzieje się w jej głowie. Zacisnęła usta w wąską linię, próbowała robić dobrą minę do złej gry. Oczy biegały jej od jednego z nas do drugiego. Ręce zaciskała na torebce, która leżała na kolanach. 

- Cześć. Krzysiek. Dziękuję, już wszystko jest okej. No i dziękuję za pomoc - usłyszałem z ust chłopaka.

Kiwnąłem im głową i obróciłem się na pięcie. Złapałem szybko za klamkę, nacisnąłem ją i otworzyłem drzwi. Miałem dość ich wszystkich. Ludzie wokół wydawali mi się smutni i współczujący. Czułem na sobie wzrok młodych pielęgniarek, które bardzo mocno interesowały się moją osobą i prawie rozbierały mnie wzrokiem. Jak najszybciej przemierzałem korytarze do wyjścia. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. 

 *kilka tygodni później* 

W całej sali gimnastycznej dudniła muzyka z głośników.  Naprzeciwko mnie znajdował się niewysoki podest, który miał być prowizoryczną sceną, po której porozstawiano głośniki, mikrofony i różne instrumenty. Pomieszczenie udekorowane było ciemnymi, lśniącymi materiałami oraz kolorowymi lampkami, które odbijały się w tkaninach niczym rój gwiazd na niebie. Panował półmrok, gdyż okna zasłonięto roletami, by nadać temu koncertowi nastrój. Wokół przechodziło mnóstwo ludzi, którzy szukali swoich stref do stania. Moja znajdowała się tuż przy drzwiach prowadzących na długi korytarz i toalety. Do rozpoczęcia zostało już tylko kilka minut. Osoby odpowiedzialne za sprzęt sprawdzały czy wszystko działa jak należy i poprosili o ciszę. Sala wypełniła się prawie po same brzegi. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi w tym miejscu. Przeciskałam się w tłumie do swojej strefy, przy czym rozglądałam się dookoła by odnaleźć znajomą sylwetkę. Nagle zewsząd rozległy się krzyki i piski, które niemal doprowadziły do pęknięcia moich bębenków w uszach, ponieważ artyści wyszli na scenę. Pozdrowili tłum i rozpoczęli grać swoją najsłynniejszą piosenkę. Dotarłam do celu i stanęłam gdzieś z boku. Na moje usta wszedł uśmiech, ale gdzieś po zakamarkach mojej głowy błąkała się samotna myśl o chłopaku. Powinien być tu punktualnie. Obiecywał, że na pewno się zjawi, a na razie nigdzie go nie widziałam. Jakoś nie potrafiłam się bawić z poczuciem jego braku.
Z chwili na chwilę impreza się rozkręcała. Było gorąco jak w piekle, głośno jak w ulu i duszno. Gdy już całkowicie straciłam nadzieję na spotkanie z Piotrkiem zaczęłam zbierać się do wyjścia. Jednak słysząc kolejną piosenkę, która łupnęła z głośników zostałam jeszcze moment. I gdy tak skakałam wraz z innymi i śpiewałam jak potłuczona, zagłuszana wokalistą zobaczyłam go. Był ubrany na czarno. Niesamowicie wyróżniał się w tłumie tych wszystkich osób. Na jego widok moje serce od razu zaczęło szybciej bić. Miał czarną koszulę, wąskie spodnie oraz ciemne buty. Wyglądał na niezadowolonego i ewidentnie gdzieś się spieszył. Stanęłam zadowolona, cała w skowronkach i rozłożyłam ramiona w powitalnym geście. On minął mnie jakieś 3 metry obok i wypadł szybko przez drzwi. Stałam tam jak słup soli, zdezorientowana i gdy poczułam na sobie wzrok innych, którzy patrzyli na mnie z politowaniem, obróciłam się na pięcie i wybiegłam za nim. Uderzyło we mnie chłodne powietrze. Poczułam, że jestem niesamowicie rozpalona, a moje policzki płoną czerwienią. Dogoniłam chłopaka w korytarzyku prowadzącym do wyjścia ewakuacyjnego.
- Zaczekaj! - zawołałam za nim. Piotrek obrócił się gwałtownym ruchem i przeleciał wzrokiem po mnie. Jego mina wyrażała niezadowolenie.
- Co? Śpieszę się - rzucił przez ramię, szedł dalej. Byłam zrezygnowana i czułam tępy ból w okolicach skroni ale nadal wytrwale szłam za nim. - Zaraz zacznie się spotkanie. - dodał od niechcenia.
- Proszę, daj mi chociaż chwilę - błagalnie spojrzałam na niego coraz bardziej roztrzęsiona. Nie miałam już sił iść za nim.
Zatrzymał się przy skrzyni, którą wykorzystuje się na lekcjach wychowania fizycznego. Westchnął zniecierpliwiony i przyjrzał mi się. Miałam na sobie ciemną sukienkę do kolan, wygodne trampki, a włosy rozpuszczone.
- Przytul mnie chociaż - stanęłam przed nim i zadarłam głowę lekko w górę, bo zdecydowanie był ode mnie wyższy. - Nie widzieliśmy się tyle... - mruknęłam cicho.
Nadal się nie poruszył, tylko spojrzał w jakiś punkt za mną. Dostrzegłam jak jego mięśnie pod koszulą się rozluźniają, oczy stają się spokojniejsze. Wyciągnął rękę w moją stronę i przyciągnął do siebie. Objęłam go mocno, opierając się głową o jego klatkę piersiową.
- Oh..mała - westchnął w moje włosy i złożył na nich czuły pocałunek. Tyle mi wystarczyło. Czułam się tak szczęśliwa jak nigdy. Nagle złapał mnie mocno w pasie, podniósł do góry i usadził na skrzyni. - Tak lepiej - uśmiechnął się promiennie, a we mnie serce rozpłynęło się pod wpływem tego co zobaczyłam. Teraz to ja pocałowałam go w czoło, przytulając mocno do siebie.
- Musisz już iść? - zapytałam z lekką dozą smutku. Nie ukrywałam swoich uczuć.
- Niestety - odpowiedział nadal mnie przytulając. Po chwili wyswobodził się spokojnie z objęć i podniósł wzrok na mnie. Wyciągnął dłoń w stronę mojej twarzy. Zawahał się na sekundę, a potem dotknął policzka. Przejechał po nim kciukiem. - To nie potrwa długo. Do zobaczenia. Pa - uśmiechnął się, poprawił kołnierzyk i ruszył do wyjścia.
- Pa - rzuciłam za nim, wysyłając przy tym buziaka.

----------------------------------------------------

I to by było na tyle moi Kochani. Wiem, że ten tekst może być niespójny czy niezrozumiały. Nie mam już pomysłu na dalsze pisanie. To co jest wyżej jest właśnie zakończeniem tego wszystkiego. Chcę Wam podziękować za wsparcie i wszystkie komentarze, a także przeprosić za to, że tyle musieliście czekać na kolejne rozdziały. 

To już koniec! Ostatni już raz tutaj serdecznie pozdrawiam :)

Zapraszam na:

* instagram: paolix16

* inny blog (zakończony): Między siatką a blokiem

2 kwietnia 2016

VI

Nadjeżdżał samochód. Usłyszałam pisk opon i dźwięk opuszczanej szyby. Z wnętrza pojazdu usłyszałam głos, który wywołał na moim ciele gęsią skórkę.
- Znowu się spotykamy. Same przeszkody na mojej drodze się znajdują - kpiąco rzucił w moją stronę kierowca. Udałam, że tego nie usłyszałam i zaczęłam przechodzić po pasach. Chłopak specjalnie mocno wciskał pedał gazu, by zdenerwować mnie i zwrócić uwagę przechodniów. Rzucali w tą stronę oskarżycielskie spojrzenia, które mówiły, że tak niewychowanych młodych ludzi powinno trzymać się w zamknięciu oraz że zdecydowanie zepsuliśmy ich perfekcyjny poranek. To również zignorowałam. Prułam dalej przed siebie byleby zostawić wszystko w tyle i dotrzeć do celu. Zza moich pleców dochodziło ciche mruczenie sportowego auta. Czułam jak jego wzrok wwierca się pomiędzy moje łopatki. Nie oglądałam się, bo nie miałam ochoty dawać mu cholernej satysfakcji z tego, że byłam kłębkiem nerwów przez jego chore zachowanie. Dotarłam na miejsce i moim oczom ukazał się w całej swej okazałości szpital. Zaraz po tym jak omiotłam spojrzeniem wszystko dookoła, znów byłam zmuszona przypomnieć sobie o istnieniu pewnego natręta. Głośny klakson rozkazywał mi zejść na chodnik z miejsca parkingowego, na który całkiem przypadkowo weszłam, zmierzając do drzwi głównych szpitala. Z wściekłością zmierzyłam spojrzeniem maszynę oraz jej właściciela i ulotniłam się stamtąd. 
***
- Więc twierdzi pani, że całkiem przypadkowo natrafiła pani na pobitego Krzysztofa Lisieckiego gdy szła pani do sklepu? - policjanci wypytywali mnie już ponad pół godziny. Czasami wtrącał się w rozmowę Piotrek. Tak, Piotrek. Otrzymałam ten zaszczyt i dowiedziałam się jak ma na imię mój wspólnik, który wczoraj z dobrego serca pomógł mi.
- Dokładnie tak było. Usłyszałam jęki dochodzące z zagajnika gdzie rośnie mnóstwo krzaków. Tam znalazłam Krzyśka. Zobaczyłam co mu jest i wybiegłam na drogę po pomoc - wyrecytowałam już z pamięci. Ze znużeniem wpatrywałam się jak mężczyźni sprawdzają swoje zapiski. Pokiwali głowami, mruknęli coś między sobą niewyraźnie.
- I wtedy pojawił się pan - bardzo odkrywczo stwierdził niższy funkcjonariusz. Miałam ochotę uderzyć się ręką w czoło. Jak ktoś taki, może pracować w policji? Westchnęłam, a wszystkie spojrzenie skierowały się w moją stronę. Z niewyraźną miną i wzruszeniem rąk zachęciłam "kolegę" do mówienia.
- Tak. Zatrzymałem się, pobiegłem za Justyną. Zorientowałem się co dzieje się z poszkodowanym. Wsadziliśmy go do samochodu i tu przyjechaliśmy - bardzo żywo opowiedział to wszystko. Słysząc swoje imię w jego ustach momentalnie się wzdrygałam. Że też miał na to siły. Patrząc na jego bladą twarz czy sińce pod oczami wiedziałam, że tak jak ja nie ma ochoty na takie rozmowy. Jednak ubierał jedną ze swoich masek i grał swoją rolę. Szło mu całkiem nieźle. Tyle wypytywania wczoraj i dzisiaj.
- Dziękujemy wam bardzo. Możemy się jeszcze z wami skontaktować, także proszę nie opuszczać miasta - zamknęli wszystkie swoje notatniki, pochowali długopisy, kiwnęli głowami i odeszli. Z bladym uśmiechem podeszłam do krzesełek. Powoli usiadłam i wyciągnęłam nogi przed siebie. Ze zgrozą zobaczyłam, że chłopak podążył za mną. Przysiadł obok i szybkim ruchem rozpiął zamek błyskawiczny czarnej bluzy, którą dziś ubrał. Przeczesał jeszcze włosy. Oparł się plecami o ścianę i głęboko zaczerpnął powietrza.
- Jak z nim? - zagadnął. Miał niesamowicie przyjemny dla ucha głos. Zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem. Zerwałam się z miejsca.
- Posłuchaj. Nie przeszliśmy na ty. Nie mam zamiaru bawić się w twoje gierki. Masz zmienny humor jak kobieta. Raz taki, raz siaki. Bardzo, bardzo dziękuję ci za pomoc. Wystarczy? - warknęłam. - A teraz zostaw mnie w spokoju - rzuciłam na odchodnym i ruszyłam znanym mi już korytarzem prowadzącym do łazienki.
***
Lekko zapukałam w drzwi i słysząc stłumione pozwolenie nacisnęłam klamkę. Weszłam do niedużego pomieszczenia z jasnymi ścianami, na których były poprzyczepiane różne sprzęty. W środku stały dwa łóżka, a przy nich niewielkie szafki. W jednym z nich leżał chłopak. Miał zawinięty bandaż na głowie, a jego twarz była gdzieniegdzie podrapana i zaczerwieniona. Pod lewym okiem widniał ciemnofioletowy siniak. Krzysiek wpatrywał się we mnie. Chyba nie bardzo wiedział co ma zrobić. Szybko podeszłam bliżej i przysunęłam sobie stołeczek, który stał w kącie pokoju. Zauważyłam, że był szczelnie przykryty kołdrą. Tylko ręce miał wyciągnięte. Luźno spoczywały wzdłuż tułowia. Na nich również dopatrzyłam się śladów walki. 
- Cześć - szepnęłam, bo czułam jak w gardle pojawia się gula. Uśmiechnęłam się pocieszająco i spuściłam głowę.
- Dziękuję - odpowiedział. Podparł się trochę na dłoniach, by wygodnie oprzeć się o poduszkę. Siedział. - Nie wiem co powiedzieć.
- Nie musisz dziękować. Przecież wiesz, że nie zostawiłabym cię samego - spojrzałam szybko w jego stronę. Zabrzmiało to trochę dziwnie, patrząc na to jaka łączyła nas relacja. Niespodziewanie wyciągnął dłoń w moją stronę i ścisnął moją rękę. Kciukiem pogładził skórę, a mnie mimowolnie przeszył dreszcz. Czułam się jak małolata, która przeżywa pierwsze czułe dotyki znaczące coś więcej niż zwykły kontakt fizyczny. Zarumieniłam się chyba aż po same uszy. Chłopak intensywnie się we mnie wpatrywał. 
- Justyna...
Huknęły drzwi i do sali wpadł ciemnooki. Zamarliśmy.
--------------------
Z wielkim trudem coś ukleciłam. Rozdział leci do Was! Zapraszam do komentowania, oceniania, zostawiania linków do własnej twórczości :)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

4 lutego 2016

V

Biegłem. Ciągle. Nieustannie. Powoli brakowało mi tchu. Serce boleśnie obijało się o żebra, próbując nadążyć pompować krew. Widziałem pod cienką warstwą skóry na nadgarstkach fioletowe i granatowe nitki - żyły. Chciałem przestać ale w ogóle nie panowałem nad swoim ciałem. Ono samo wykonywało za mnie ruchy. Byłem uwięziony w samym sobie. Myśli kłębiły mi się w głowie. Zbierało się ich tam setki, tysiące, miliony. Skronie pulsowały, wywołując tępy ból. Coraz mocniej i mocniej. Zacząłem widzieć mroczki przed oczami. Omdlewałem, by zaznać kilku sekund ukojenia ale zaraz z powrotem powracałem i doznawałem kolejnych tortur. Upadłem. I gdy już myślałem, że oszaleję, że nie wytrzymam, że umrę w męczarniach własnego ciała, pojawił się ktoś. Najpierw majaczyła gdzieś w oddali tylko smukła sylwetka. Ból jeszcze mocniej dawał się we znaki, jak gdyby bał się zbliżającej się istoty. Krzyczałem. Błagałem żeby to się skończyło. Postać niespiesznie przybliżała się o kolejne milimetry. Dałem za wygraną. Zamknąłem oczy czekając na koniec. Nie nadchodził. Drżałem. Resztkami sił znów uniosłem ciężkie jak z ołowiu powieki. W odległości metra stała kobieta. Jej kontury mieniły się jasnym blaskiem. Dziewczyna. Ona. Jedno spojrzenie i wszystko ustało: ból, drżenie, łomotanie serca. Byłem jak oniemiały. Nie potrafiłem wykrztusić słowa. Utraciłem zdolność mówienia.
- Jestem - głos, który usłyszałem dochodził zewsząd, ale ja wiedziałem kto wypowiedział te słowa. Dziewczyna stojąca nade mną. Przykucnęła obok i swoimi lazurowymi oczyma wędrowała po mojej twarzy. Miała delikatne rysy, pełne różane usta, idealny nos i kilka drobnych pieprzyków. Jej wargi nieznacznie ułożyły się w delikatny uśmiech. Delektowałem się jej spojrzeniem i jak urzeczony doszukiwałem się czegoś w tych niepowtarzalnych oczach. Ciemne, długie włosy falowały i okalały tą piękną buzię, która zdawała się przybliżać w moją stronę. Jednak nic mi się nie zdawało. Już po chwili smakowałem jej ust. Muskały moje wargi z ogromną czułością. Odwzajemniłem ten pocałunek. Niespiesznie znów poddałem się pieszczocie. Podniosłem dłoń i najlżej jak tylko potrafiłem, położyłem ją na zarumienionym policzku dziewczyny. W tej oto chwili czar prysł. Panna rozpłynęła się w powietrzu. Znów byłem sam. Przyszły kolejne spazmy bólu, obecnego w każdym nerwie...

Usiadłem na łóżku. Oddychałem ciężko i cały byłem zlany potem. Wymacałem z boku lampkę i zapaliłem światło. Błysnęło mi po oczach, więc zakryłem je ręką. Gdy otrząsnąłem się z sennego koszmaru rozejrzałem się po pokoju. Nadal w nim byłem. Leżałem w swoim łóżku. Nic się nie stało. To tylko głupi sen. Nie jestem babą, żeby przejmować się takimi rzeczami. No właśnie...baba. Kobieta. Ta dziewczyna. Pojawiła się w moim śnie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się śnić o kimś kogo zaledwie widziałem dwa razy. W dodatku całowaliśmy się. Chciałem wyrzucić ją z moich myśli. Zapomnieć, że istnieje, że miałem z nią styczność. W głowie huczało mi od natłoku myśli. Powieki zaczęły ciążyć i nawet światło lampki przestało już drażnić. Czułem, jak wszystkie siły mnie opuszczają. Nie wiem kiedy znów zapadłem w niespokojny, męczący sen.
***
Skrzypienie podłogi. Ciche kroki. Przekręciłem się na bok i zobaczyłem mamę, która zbierała brudne ubrania z krzesła obrotowego. Lampka, którą włączyłem w nocy, była zgaszona. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Patrzyłem na nią zasępiony, ziewając. Wiedziałem, że wyglądam okropnie pomimo tego, iż nie widziałem siebie w lustrze. Za oknem pięknie świeciło słońce i bezwstydnie zaglądało do środka, chcąc jakby wydrzeć z niego wszystkie skrywane tajemnice. Przejechałem dłońmi po policzkach, by odgonić te durne myśli.
- Dzień dobry! - przywitała się, a kąciki jej ust opadły. - Późno wczoraj wróciłeś...- zaczęła. Nie miałem siły, również ochoty na tą rozmowę. Zamknąłem oczy. Chciałem schować się po kołdrą i nie wychodzić spod niej przez najbliższy tydzień. Moje życie walało się z kąta w kąt. Miałem tego dość.
- Pomogłem komuś zawieźć do szpitala pobitego chłopaka - rzuciłem szybko. Przez jej twarz przebiegło zdziwienie. Przyglądnęła mi się  z dumą. Skończyła zbierać rzeczy i wyszła. Nie spiesząc się wyszedłem z pokoju. Słysząc nastawianie pralki w łazience postanowiłem najpierw zjeść śniadanie.
***
Poranek przywitał mnie cieplutkimi promieniami słońca. Miałam dobry humor do czasu, gdy przypomniałam sobie zdarzenia minionego wieczoru. Wiedziałam, że nie wykręcę się od rozmów z mamą, rodzicami Krzyśka, policjantami. W duchu modliłam się, by nie spotkać chłopaka z jego dziwnym zachowaniem. Kompletnie nie potrafiłam go rozgryźć, wyczuć o co mu chodzi. Chował swoją prawdziwą twarz za maskami, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Odpychał mnie, ale jednocześnie intrygował. Do tego stopnia, że nie mogłam wyrobić sobie o nim zdania. Raz chciałam go bliżej poznać, a za chwilę udusić, rozszarpać. Był niezłym ziółkiem.
Zapinałam botki w przedpokoju przed lustrem gdy zadzwonił mój telefon. Rodzicielka zdążyła przeprowadzić ze mną wywiad przy śniadaniu, a tato już od dawna siedział za biurkiem w pracy. Dzwonił nieznany numer. Szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku minutach rozmowy dowiedziałam się, że jak najszybciej mam pojawić się w szpitalu. Krzyknęłam w głąb domu:
- Wybieram się do szpitala. Mam ze sobą komórkę.
Przemierzałam kolejne ulice, skrzyżowania, pasy. Byłam już całkiem niedaleko ogromnego budynku. Zostało mi do przejścia jakieś 700 metrów. Zatrzymałam się przy krawężniku i rozglądnęłam się w lewo oraz w prawo, by sprawdzić czy bezpiecznie mogę przejść na drugą stronę. Nadjeżdżał samochód. Usłyszałam pisk opon i dźwięk opuszczanej szyby. Z wnętrza pojazdu usłyszałam głos, który wywołał na moim ciele gęsią skórkę.
----------------------
Ach, to chyba mój drugi post na tym blogu, z którego jestem w pełni zadowolona :) Z tego miejsca chciałam podziękować każdemu kto tu zagląda i komentuje - ogromne podziękowania, to dla mnie wielki kopniak oraz motywacja do dalszego pisania :)
Zapraszam do wyrażania swojej opinii oraz podsyłania linków do swoich opowiadań czy też blogów o innej tematyce. Za wszystkie błędy przepraszam.
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

3 lutego 2016

IV

Patrzyłam jak chłopak wskakuje za kierownicę swojego auta i odpala silnik. Byłam na niego wściekła. Miałam ochotę go udusić. Moje pierwsze wrażenie z parku o nim całkowicie różniło się od tego co właśnie zobaczyłam. Wydał mi się sympatycznym człowiekiem, jednak myliłam się co do niego, i to bardzo. Wyjeżdżając z parkingu szpitala minął mnie błyskając światłami. Dostrzegłam w ułamku sekundy jego twarz oświetloną latarnią drogową. Wyglądała oszałamiająco groźnie i przystojnie. Cienie uwydatniły jego kości policzkowe oraz nieprzeniknione, czarne oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. Zmusiłam się do odwrócenia wzroku i wymazania z pamięci tego obrazu. Byłam pewna, że będzie mnie odwiedzał w najbliższym czasie często. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego po dzisiejszym wieczorze. Dopiero go spotkałam, a już żywiłam do niego negatywne emocje. Odwróciłam się w stronę dużego, oświetlonego budynku. Zamierzałam dowiedzieć się co dzieje się z Krzyśkiem.
***
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć co dzieje się z chłopakiem, który niedawno został przywieziony przeze mnie i... - nie wiedziałam jak nazwać osobę, która mi pomogła. - Przeze mnie - dokończyłam trochę zdławionym głosem. Nachyliłam się w stronę recepcjonistki i minimalnie się uśmiechnęłam.
- Jest teraz na badaniach. Czy pani jest z rodziny? - zaczęła przebierać w stosie papierów pod jej rękoma. Spoglądnęła na mnie szybko. - A z panią wszystko w porządku? Nie wygląda pani za dobrze - zmarszczyła czoło i widać było, że w końcu zainteresowała się mną.
- Naprawdę czuję się świetnie - machnęłam lekceważąco dłonią. - Może troszkę jestem zmęczona ale to nic. Jestem byłą dziewczyną Krzyśka - westchnęłam i rozglądnęłam się dookoła. Wszędzie było biało-zielono. Pod ścianami stały rzędem krzesełka, a nad nimi wisiały różne, kolorowe plakaty z informacjami o chorobach. O tej porze kończyły się wizyty u chorych, więc na korytarzach zobaczyłam wielu ludzi zmierzających w stronę wyjścia głównego. Pielęgniarki chodziły od pokoju do pokoju. Salowy gdzieś w rogu szykował sprzęt do sprzątania.
- ...niech pani usiądzie gdzieś tu niedaleko i poczeka na służby. Jak tylko pan Lisiecki wróci z badań postaram się przekazać co z nim jest - usłyszałam z ust kobiety koniec jej wypowiedzi. Skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam co do mnie powiedziała i odeszłam na bok. Znalazłam gdzieś na uboczu wolne krzesełko. Opadłam na nie z westchnieniem i schowałam twarz w dłonie, opierając łokcie na kolanach. Pod opuszkami palców poczułam, że na policzkach mam zaschnięte błoto. Wzrokiem przeczesałam jeszcze raz hol szpitala. Nie dostrzegłam żadnych drzwi, które mogłyby się okazać drzwiami do łazienki. Podniosłam się z siedzenia i podeszłam do przypadkowej osoby, która wyglądała jakby tu pracowała.
- Przepraszam. Gdzie znajdę tu toaletę? - zmusiłam się do uśmiechu. W moją stronę obrócił się mężczyzna. Był to salowy, którego wcześniej widziałam. Oceniłam, że miał ponad dwadzieścia lat. Ciemne blond włosy ułożone w nieładzie i niebieskie oczy. Był ze mną równy wzrostem.
- Idź tamtym korytarzem do końca - wskazał machnięciem ręki kierunek, w który miałam się udać. - Na końcu wejdź w prawe drzwi - wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Podziękowałam mu. Z ulgą poszłam we wskazane miejsce. W środku opłukałam buzię i zmyłam z niej cały brud. Umyłam zranione dłonie i wróciłam na krzesełko. Oparłam się wygodnie o ścianę i czekałam.
***
Po jakimś czasie ktoś mnie obudził. Jasne światło boleśnie raziło oczy. Musiałam mrugać przez kilka sekund, żeby przyzwyczaić się do blasku żarówek. Obok siedziała młoda pielęgniarka i przyglądała mi się z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
- Przepraszam, że cię obudziłam ale chciałaś wiedzieć co dzieje się z twoim chłopakiem - zaczęła.
- Byłym - szybko ją poprawiłam. - Proszę mówić - wyprostowałam się i poczułam ból w mięśniach wywołany moją pozycją, w której spałam.
- No więc...jest mocno pobity. Ma lekkie wstrząśnienie mózgu. Ciało w  siniakach i zadrapaniach. Stan ogólny poprawny - zaczęła wymieniać, a z każdym jej słowem robiło mi się lżej na duszy. - Gdy spałaś była policja. Nie budzili cię, bo dostali zeznania od chłopaka, z którym przywiozłaś poszkodowanego. Uznali więc, że skontaktują się z tobą jutro - uśmiechnęła się pocieszająco. Moje myśli zaczęły szaleńczo gonić. Jednak został.  - Dzisiaj nie możesz już go odwiedzić. Pójdź do domu. Późno już - wstała i poprawiła swój ubiór. Odchodząc dodała jeszcze: - Zostaw w recepcji jakiś telefon kontaktowy.
Przetarłam oczy. Może jednak nie był taki zły? Po co ja w ogóle zawracam sobie tym człowiekiem głowę? Odgoniłam wszelakie myśli i podeszłam do lady, za którą siedziała kobieta. Chyba mnie poznała bo wyciągnęła w moją stronę karteczkę z długopisem i nie odezwała się ani słowem. Zapisałam na papierze ciąg liczb. Na koniec podpisałam się imieniem oraz nazwiskiem, przesunęłam oba przedmioty w stronę dłoni recepcjonistki.
- Do widzenia! - pożegnałam się i opuściłam budynek bardzo powoli. Byłam zmęczona, głodna, a głowa rozbolała mnie od natłoku myśli. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do rodzicielki. Wystraszona powiedziała mi, że zaraz będzie na miejscu. Objęłam się rękoma i wystawiłam twarz w stronę wiejącego wiatru, by orzeźwić się chociaż troszkę. Przymknęłam powieki i rozkoszowałam się zimnymi podmuchami, które straciły na sile przez czas kiedy znalazłam się w szpitalu. Zrobiło się ciemniej niż przedtem. Całkowicie pogubiłam się w godzinach, więc musiałam sięgnąć po komórkę. Na wyświetlaczu widniała 20:54. Nie mogłam uwierzyć, że tyle czasu przeleciało mi przez palce. Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam postać wychodzącą z budynku. Tego było już za wiele. To chłopak, który pomógł mi z przewiezieniem Krzyśka tutaj. Musiał mnie nie zauważyć, bo ruszył w lewo i szybkim krokiem skierował się na parking. Musiałam przyznać, że zadziwiał mnie za każdym razem kiedy go spotykałam. W tej samej chwili zatrzymała się obok mama i szybko wskoczyłam na siedzenie pasażera.
__________________________________
Jakoś skleciłam ten rozdział ;) Mam ogromną nadzieję, że wyszło z tego cokolwiek. Przepraszam z całego serca, że musieliście tyle czekać na kolejną część ale w ostatnich dniach sporo się działo i nie miałam głowy ani weny do pisania.  Zachęcam do pozostawienia po sobie komentarza z opinią :)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!
Ps. Jeśli pojawią się jakieś błędy - przepraszam.

20 stycznia 2016

III

Zaczęła biec w stronę pobliskiego gąszczu wysokich krzaków i drzew. Byłem nieco zdezorientowany, ale dotrzymywałem jej kroku. Przedarliśmy się do środka. Dziewczyna od razu upadła na kolana obok jakiegoś kształtu. Ja musiałem odczekać chwilę, aż dotarło do mnie na co patrzę. Na ziemi leżał chłopak mniej więcej w naszym wieku. Nie wyglądał dobrze. Ktoś musiał go nieźle poturbować. Stałem w bezruchu i nie bardzo wiedziałem co mam zrobić.
- Zadzwoniłaś na pogotowie? - zapytałem, lekko dotykając jej trzęsącego się ramienia. Na początku nie odpowiedziała. Dopiero gdy wstała i przetarła twarz brudnymi od błota rękoma pokiwała przecząco głową. Poczułem jak zaczyna mnie ogarniać fala złości. Wodziłem karcącym wzrokiem po jej zabrudzonych policzkach i myślałem jaka jest urocza. - Nie masz telefonu? - znowu pokręciła głową. - Więc dlaczego go nie użyłaś? Po co wołałaś pomoc jeśli możesz poinformować o tym pogotowie? - uniosłem się trochę. Może niepotrzebnie, bo wzdrygnęła się i nieufnie wpatrywała we mnie. W jej pozie było wiele odwagi. Z pewnością moje uwagi nie wywarły na niej większego wrażenia. Miała charakter.
- Pomyślałam, że lepiej go zawieźć samemu. Będzie szybciej - odezwała się głosem pełnym przekonania. Spojrzała kątem oka na leżącego i zrobiła krok do przodu. Nie wiem czy jej pomysł był lepszy od mojego. Z roztargnieniem przeczesałem włosy. 
- No to hop! - klasnąłem w dłonie i machnąłem na nią ręką żeby pomogła mi w wyniesieniu go z pomiędzy tych krzaków. Zapytałem chłopaka czy nie odczuwa bólu w kręgosłupie i upewniając się, że nie zrobimy mu większej krzywdy złapałem go pod pachy, a dziewczyna za nogi. Mieliśmy trochę problemów, ale w miarę bezpiecznie dotarliśmy do mojego auta. Ułożyliśmy go na tylnych siedzeniach, a sami w biegu zajęliśmy miejsca z przodu. Odpaliłem samochód i jak najszybciej wyjechałem na jezdnię. Od czasu do czasu spoglądałem w bok na nią. Jej pierś bardzo szybko unosiła się do góry i opadała. Miała lekko uchylone wargi, przez które oddychała. Włosy sterczały jej w nieładzie, a twarz gdzieniegdzie była umorusana. Prawą rękę miała opartą na drzwiach, a drugą bezwiednie trzymała na udzie. Pasowała mi tu. Zdawało się, jakby od zawsze tak ze mną jeździła. Nie przeszkadzało mi to, że tu jest. Wprost przeciwnie cieszyłem się z jej obecności. 
- Co? - usłyszałem. Najwyraźniej niezbyt dyskretnie obserwowałem ją. Od razu skupiłem się na drodze i mocniej ścisnąłem dłoń na kierownicy. 
- Nic. Zdaje się, że siedzisz na moim telefonie - mruknąłem z uśmieszkiem. Włożyła dłonie pod pośladki. Słychać było szuranie o materiał siedzenia. Chwilę później odłożyła komórkę na jedną z półeczek. - Dzięki - uśmiechnąłem się do niej, ale dostałem za to tylko przeciągłe spojrzenie, w którym nie było żadnych emocji. 
- Nie jedziesz za szybko? - zerknęła na licznik i odwróciła nagle głowę. Wyjrzała za szybę. Chyba nie zamierzała się już odezwać. 
- Zaraz będziemy, spokojnie - uspokoiłem ją. Jechaliśmy jeszcze około 3 minuty. Zajechałem na parking przy szpitalu. Gdy tylko zatrzymałem pojazd dziewczyna jak poparzona wyskoczyła na zewnątrz i biegiem rzuciła się w stronę drzwi wejściowych. Westchnąłem. Wyszedłem z auta i oparłem się o niego, czekając aż wróci z jakimś lekarzem. Cały czas zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak bardzo przejęła się losem tego chłopaka. Znała go czy nie? To bliska jej osoba? W stronę mojego samochodu szło kilku ratowników z noszami, a obok nich przestraszona panna. 
- To tutaj? - odezwał się jeden z nich , wskazując podbródkiem na mnie. Miał gęstą brodę i wyglądał na góra 30 lat. 
- Tak. On pomógł mi przywieźć Krzyśka - słowa wypadały z jej ust, a ja słysząc je otworzyłem szeroko oczy i bezceremonialnie otworzyłem tylne drzwiczki by pokazać im pobitego chłopaka. Odszedłem kawałeczek na bok. Patrzyłem co z nim robią, ale tak naprawdę nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie. Ona stanęła tuż obok. Z dłońmi przystawionymi do ust wpatrywała się co dzieje się z jej kolegą. Mężczyźni odjechali z powrotem do budynku mówiąc, że będziemy jeszcze potrzebni. Zdenerwowałem się, że jeszcze przez jakiś czas będę musiał oglądać tą dziewczynę na oczy. W głowie wyparłem się wszystkiego co myślałem o niej wcześniej. 
- Przepraszam cię, ale ja nie mam zamiaru tu dłużej zostać - wsadziłem zmarznięte ręce w kieszenie i obróciłem się na pięcie. Ruszyłem do mojej piękności. 
- Ej, zaczekaj! - krzyknęła. Usłyszałem kroki i zrównała się ze mną. - Będą potrzebowali opisu sytuacji. Ode mnie i od ciebie - żywo gestykulowała. Przystanęła z przygnębiającą miną.
- Na mnie nie licz - wzruszyłem ramionami z bezczelnym uśmiechem. Zostawiłem ją na parkingu.
________________________________
Przepraszam Was, że rozdział dopiero dziś, ale miałam swoje problemy, szkołę, brak weny. Jeśli wtargnęły się błędy, również przepraszam. Zachęcam do komentowania i oceniania moich wypocin :) Mam nadzieję, że czyta to ktokolwiek ;) Co o tym myślicie?
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

6 stycznia 2016

II

Naciągałam kaptur coraz bardziej na głowę, próbując schronić twarz przed wiatrem, który nieubłaganie giął konary drzew, krzewów i wszystkiego dookoła ku ziemi. Zapowiadało się na porządny deszcz. Próbowałam przebierać szybciej nogami ale przegrywałam i sunęłam do przodu w takim samym tempie cały czas. Na nic zdały się skróty, których używałam by w jak najkrótszym upływie czasu dotrzeć do celu. Właśnie miałam zamiar wyjść na chodnik z wydeptanej dróżki, kiedy usłyszałam ciche, urywane jęki zza krzaków po lewej. Przeraziło mnie to. Stanęłam jak wryta i w ciągu kilku sekund wahania postanowiłam zobaczyć kto lub co najprawdopodobniej potrzebuje pomocy. Zaczęłam przedzierać się przez gąszcz. Gałęzie smagały mnie po całym ciele, a po chwili zorientowałam się, że podrapałam sobie dłonie i pojawiły się na nich kropelki krwi. Wiatr ogłuszał mnie, zerwał kaptur z głowy. W półmroku dostrzegłam leżącą postać. Zwijała się na trawie z grymasem bólu na twarzy, która była cała posiniaczona, a z nosa sączyła się ciemna maź, którą była krew. Wydałam z siebie cichy okrzyk.
Opanuj się, opanuj się! - nakazywałam sobie w myślach. Przyklękłam na kolanach i lekko dotknęłam ramienia chłopaka. Pochyliłam się nad nim by przyjrzeć się dokładniej jego buzi i doznałam kolejnego szoku. To był mój były chłopak! Krzysiek!
- Jezus Maria! Co się stało?! - zaczęłam krzyczeć. Czułam się bezradna. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
- Zostaw... - powiedział między spazmami bólu. - Okej... - spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. Wystraszyłam się jeszcze bardziej i wybiegłam stamtąd na chodnik. Stanęłam przy samym krawężniku i jak obłąkana zaczęłam wymachiwać rękoma, by zwrócić na siebie uwagę nadjeżdżającego samochodu, który zbliżał się z zawrotną prędkością. Byłam umorusana trawą i ziemią.
***
Jechałem coraz szybciej i szybciej. Nie byłem pewny ale gdzieś po drodze mogłem złamać kilka przepisów. Nie przejmowałem się tym jednak. W tym momencie liczyła się tylko jazda. Ja i auto. Obroty silnika były dla mnie prawdziwą muzyką. Uwielbiałem te chwile kiedy siadałem za kółkiem, jechałem gdzieś bez celu i zostawałem sam na sam z myślami. Zaparkowałem gdzieś na poboczu i wyłączyłem silnik. Westchnąłem. Wyciągnąłem telefon, wybrałem numer mamy i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po pierwszym sygnale odebrała. Pewnie musiała siedzieć z komórką w ręku czekając na znak życia ode mnie.
- Kochanie...- zaczęła, a mi zrobiło się głupio, że zostawiłem ją w domu bez jakiejkolwiek informacji gdzie się wybieram.
- Mamuś, musiałem się przejechać. Zebrać myśli - wytłumaczyłem. - Za niedługo wrócę - zapewniłem ją i usłyszałem jak oddycha z ulgą.
- Dobrze - odpowiedziała. Raptownie się rozłączyła. Kochałem ją za to, że zawsze wiedziała kiedy powinna zostawić mnie samego. Odrzuciłem urządzenie na fotel obok i znów sięgnąłem do kieszeni. Tym razem w dłoniach trzymałem e-papierosa. Odpiąłem pasy, wyszedłem z auta i oparłem się o maskę. Zimny, wietrzny wieczór troszkę mnie orzeźwił. Dookoła panowała ciemność. Bardzo trudno było odróżnić od siebie kształty drzew. Wszystko wyglądało jak ogromna plama atramentu. Przyłożyłem do ust ustnik i mocno się zaciągnąłem. Poczułem jak dym powoli mnie wypełnia, koi nerwy. Rozchyliłem wargi, bardzo powoli wypuściłem obłoczek dymu.  Powtórzyłem tą czynność kilka razy. Wprawdzie nie pomogło mi to w odnalezieniu wyjścia z moich problemów, ale dało chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Nie cieszyłem się z tego, że nic nie zrobiłem by postawić kolejny krok w życiu. Kalkulując ogólnie to co się stało, dostałem wynik jeszcze gorszy niż wcześniej. Moje samopoczucie już całkowicie poległo w gruzach. Czułem, że toczę się w dół coraz szybciej. Ze złością wcisnąłem fajkę w kieszeń kurtki i wróciłem do samochodu. Ruszyłem.
W głowie miałem chaos i nie bardzo potrafiłem sobie z nim poradzić. Czasami prychałem z irytacją, uderzałem dłońmi w kierownicę jak gdybym próbował odgonić od siebie tą parszywą sytuację. Nagle na końcu drogi zamajaczyła jakaś postać. Jechałem ze sporą prędkością, więc już po kolejnych kilku sekundach mogłem stwierdzić, że jest to dziewczyna, która w dramatyczny sposób wymachuje rękoma. Zjechałem na chodnik obok niej i wybiegłem z auta. Doznałem szoku. To była ta sama panna. Ta z parku. Miała na twarzy wymalowane przerażenie. Dłonie pokaleczone. Kolana w błocie. Przestraszyłem się, że stało się jej coś niedobrego.
- Wszystko w porządku? - podszedłem spokojnie do niej i badawczo się przyglądnąłem.
- On tam leży. Muszę go zawieźć do szpitala - mówiła bardzo szybko. Prawie jej nie rozumiałem. W tym momencie jej głoś w ogóle nie przypominał mi tego z parku. Machnęła na mnie ręką i pobiegła w stronę krzaków. Bez zastanowienia podążyłem za nią.
---------------------------
To by było na tyle :) Wiem, że jest krótszy niż ten poprzedni ale uważam, że zakończenie w tym miejscu jest odpowiednie. Obiecuję, że kolejny będzie lepszy niż ten. Przepraszam jeżeli w tekst wkradły się jakieś błędy. Zapraszam Was do pozostawienia po sobie komentarza z oceną, radami, opiniami co do tego rozdziału, a dodatkowo z linkiem do swojego bloga ;)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

30 grudnia 2015

I

Żwir alei parkowej głośno chrzęścił mi pod stopami, gdy późnym popołudniem wybrałam się na spacer, by odetchnąć w końcu świeżym powietrzem i rozprostować plecy oraz nogi po długotrwałym siedzeniu przy biurku. Jesienne słońce delikatnie muskało mnie po twarzy, przez co często mrużyłam oczy. Nareszcie uwolniłam się od tej całej nauki, sprawdzianów i ogólnego stresu, który w ostatnich dniach dawał mi się we znaki.  Głęboko wdychałam powietrze i rozkoszowałam przyjemnym dniem. Postanowiłam przysiąść na pobliskiej ławeczce, która stała samotnie pomiędzy dwiema okazałymi, starymi wierzbami, których gałęzie sięgały aż po samą ziemię. Dookoła mnie nie było widać żadnych ludzi. Uśmiechnęłam się szeroko i rozsiadłam na siedzeniu. Wyciągnęłam nogi przed siebie i przymknęłam powieki. Leciutki szum zeschłych liści koił moje nerwy. Nie docierały tu żadne dźwięki z hałaśliwej ulicy, co sprawiało, że w spokoju mogłam się wyciszyć. Z niedużego jeziorka naprzeciw mnie dochodził plusk wody, który rodził się pod wpływem machnięć skrzydłami dzikich kaczek. Ni z tego, ni z owego zaczęłam nucić melodię jakiejś piosenki. Pewnie musiałam słyszeć ją gdzieś w radiu. Zmierzwiłam dłonią moją niesforną grzywkę, a potem znów wsadziłam ręce w kieszenie kurtki i wtuliłam twarz w gruby szal, który owinęłam luźno wkoło szyi. Byłam niezłym zmarzluchem, więc wolałam uniknąć jakiegoś przewiania, które później skutkowałoby przeziębieniem. Wsłuchiwałam się w dźwięki otaczającej mnie przyrody i sama również śpiewałam. Cichutko, by nikt nie usłyszał. W pewnym momencie oddałam się chwili, przez co w ogóle nie kontrolowałam głosu. Nie zdołałam zamilknąć w porę i moje wycie dotarło do uszu chłopaka, który nagle wyłonił się spośród zawiłych gałęzi drzewa, rosnącego na lewo od ławki. Wyglądał na trochę speszonego, puścił mi króciutkie, przelotne spojrzenie znad okularów, które szybko poprawił. Wyglądało to tak, jakby nie chciał żebym zobaczyła jego oczy. Wyszedł na alejkę. Był dość wysoki, z pewnością miał około 190-ciu centymetrów wzrostu. Twarz pociągłą, z jasną cerą, prawie bez skazy. Zdążyłam też dopatrzeć się, naprawdę leciuteńkiego zarostu, który wbrew pozorom bardzo mu pasował pomimo tego, że wyglądał na góra dziewiętnaście lat. Na nosie miał czarne okulary przeciwsłoneczne, przez co nie mogłam zobaczyć jego oczu, co lekko mnie zirytowało. Był szczupły, a na sobie miał dżinsowe, wąskie spodnie, czerwoną koszulę w kratę zapiętą po ostatni guzik i czarne trampki. Grzywka szatyna była ułożona do góry i ogólne wrażenie jakie wywarł na mnie było powalające, tak bardzo, że momentalnie zarumieniłam się ze wstydu.
- Nie przeszkadzaj sobie - rzekł w moją stronę.  Wzruszył ramionami i leciutko uniósł prawy kącik ust. Trwało to może kilka sekund i już go nie było. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć ani zrobić cokolwiek. Schowałam twarz w dłonie i zaśmiałam się cicho. Co też o mnie pomyślał? Nie zamierzałam się nad tym zastanawiać, bo wiedziałam, że z tej strony nie chciałam się nikomu publicznie pokazać. Przychodziłam tu tak często jak tylko mogłam i raczej nie zauważyłam go wcześniej. Czyżby był zwykłym przejezdnym? Nie wiem dlaczego ale wpadło mi do głowy, że kojarzę  tego chłopaka. Jak zwykle była to moja pokręcona wyobraźnia. Słońce zdążyło już schować się za koronami drzew, gdy wstałam i postanowiłam wrócić już do mieszkania. Gdzieś w moich myślach krążyły pytania odnośnie dziwnego spotkania. Nie wiedziałam dlaczego mimowolnie powracałam do tej sytuacji. Przygryzłam dolną wargę i ruszyłam w drogę powrotną. Ściemniało się coraz bardziej i przyśpieszyłam kroku. Jeszcze dwieście metrów i będę w domu. Zakręt, widzę drzwi wejściowe do bloku, nad którymi pali się słabe światło.
Drrrr!
Telefon odezwał się w kieszeni. Zatrzymałam się w pół kroku i odczytałam wiadomość, której nadawcą była mama.
"Kochanie mogłabyś kupić gdzieś po drodze bułki?"
Wystukałam na ekranie odpowiedź i odwróciłam się plecami do budynku. Wiatr wzmógł się i nieprzyjemnie chłostał po twarzy zimnym powietrzem. Naciągnęłam na głowę kaptur i obrałam sobie za cel najbliższy supermarket.
***
Powoli, krok po kroku wspinałem się po kolejnych schodkach prowadzących na pierwsze piętro, gdzie mieścił się mój nieduży pokój. Przed oczami nadal miałem pannę, którą niechcący nakryłem na śpiewaniu w parku. Znajdowałem się już w środku. Za oknem robiło się coraz ciemniej i widziałem jak na ulicy przy moim domu zapaliła się lampa uliczna. Rozpiąłem i ściągnąłem koszulę, i przewiesiłem przez oparcie krzesła, które od jakiegoś czasu domagało się bym ściągnął już nadmiar ubrań pozostawionych na nim, właśnie w taki sam sposób jak teraz. Przejechałem dłońmi po gołej klatce piersiowej i łapiąc byle jaką koszulkę ze stosu założyłem ją na siebie. Musiałem przyznać, że dziewczyna była bardzo ładna, a melodia jaką śpiewała przypominała mi którąś ze starych piosenek. Podszedłem do łóżka i z intempem runąłem na nie plecami, wpatrując się w sufit. Całkowicie zapomniałem o okularach i odchodząc puściłem jej oczko, którego ona nie zobaczyła...bo były to okulary przeciwsłoneczne! Wyszedłem na kompletnego debila. Przekręciłem głowę na bok i dostrzegłem aparat leżący na biurku. Dzisiaj nie dam rady. Znów przełożę to na jutro, tak samo listy. Świadomie czułem, że powoli rozpadam się wewnętrznie. Leżałem tak przez jakiś czas, aż odczułem, że cztery ściany duszą mnie i przytłaczają coraz bardziej. Nie rozmyślając nad swoim postępowaniem szybkim krokiem opuściłem pokój, zbiegłem po schodach, a w przedpokoju szybkim ruchem złapałem za klucze od auta oraz kurtkę, w której jak się domyślałem powinna być moja fajka i telefon. Wychodząc z domu słyszałem za sobą wołanie mamy. Otworzyłem garaż, z lamp błysnęło ostre, jasne światło, do którego moje oczy musiały się przystosować. Napawałem się widokiem samochodu, był niesamowity. Usiadłem za kierownicą i wyjechałem najpierw z pomieszczenia, a następnie z posesji. Dodałem gazu.
_________________________________________________
Więc tak oto mamy pierwszy rozdział. Jeśli wkradły się jakiekolwiek błędy bardzo przepraszam, ale mam małe problemy ze sprzętem. Wszystko się powoli rozkręca. Mam ogromną nadzieję, że spodoba się Wam to opowiadanie i zostaniecie ze mną do końca :)
Sprawy organizacyjne:
▫Odcinki powinny się pojawiać co tydzień, ewentualnie co półtora tygodnia.
▫Jeśli chcecie podzielić się ze mną własnymi blogami, to zapraszam Was do zostawiania mi linków w komentarzach.
▫Zapraszam również do zaobserwowania bloga (taki przycisk jest po prawej stronie przy moim zdjęciu). Usprawni mi to błyskawiczne powiadamianie Was o nowym poście.  
▫W opowiadaniu zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa.  Są to sytuacje całkowicie fikcyjne, które nigdy nie miały miejsca.
▫Wszelkie pytania do mnie możecie zostawiać na asku: ask.fm/Sovia13

Dziękuję za dzisiaj i pozdrawiam!

Ps. Ponieważ sylwester już jutro to chciałam Wam złożyć noworoczne życzenia. By ten 2016 rok był o niebo lepszy od tego, byście spełnili w nim swoje marzenia, a także postanowienia. Szczęśliwego nowego roku! :)