20 stycznia 2016

III

Zaczęła biec w stronę pobliskiego gąszczu wysokich krzaków i drzew. Byłem nieco zdezorientowany, ale dotrzymywałem jej kroku. Przedarliśmy się do środka. Dziewczyna od razu upadła na kolana obok jakiegoś kształtu. Ja musiałem odczekać chwilę, aż dotarło do mnie na co patrzę. Na ziemi leżał chłopak mniej więcej w naszym wieku. Nie wyglądał dobrze. Ktoś musiał go nieźle poturbować. Stałem w bezruchu i nie bardzo wiedziałem co mam zrobić.
- Zadzwoniłaś na pogotowie? - zapytałem, lekko dotykając jej trzęsącego się ramienia. Na początku nie odpowiedziała. Dopiero gdy wstała i przetarła twarz brudnymi od błota rękoma pokiwała przecząco głową. Poczułem jak zaczyna mnie ogarniać fala złości. Wodziłem karcącym wzrokiem po jej zabrudzonych policzkach i myślałem jaka jest urocza. - Nie masz telefonu? - znowu pokręciła głową. - Więc dlaczego go nie użyłaś? Po co wołałaś pomoc jeśli możesz poinformować o tym pogotowie? - uniosłem się trochę. Może niepotrzebnie, bo wzdrygnęła się i nieufnie wpatrywała we mnie. W jej pozie było wiele odwagi. Z pewnością moje uwagi nie wywarły na niej większego wrażenia. Miała charakter.
- Pomyślałam, że lepiej go zawieźć samemu. Będzie szybciej - odezwała się głosem pełnym przekonania. Spojrzała kątem oka na leżącego i zrobiła krok do przodu. Nie wiem czy jej pomysł był lepszy od mojego. Z roztargnieniem przeczesałem włosy. 
- No to hop! - klasnąłem w dłonie i machnąłem na nią ręką żeby pomogła mi w wyniesieniu go z pomiędzy tych krzaków. Zapytałem chłopaka czy nie odczuwa bólu w kręgosłupie i upewniając się, że nie zrobimy mu większej krzywdy złapałem go pod pachy, a dziewczyna za nogi. Mieliśmy trochę problemów, ale w miarę bezpiecznie dotarliśmy do mojego auta. Ułożyliśmy go na tylnych siedzeniach, a sami w biegu zajęliśmy miejsca z przodu. Odpaliłem samochód i jak najszybciej wyjechałem na jezdnię. Od czasu do czasu spoglądałem w bok na nią. Jej pierś bardzo szybko unosiła się do góry i opadała. Miała lekko uchylone wargi, przez które oddychała. Włosy sterczały jej w nieładzie, a twarz gdzieniegdzie była umorusana. Prawą rękę miała opartą na drzwiach, a drugą bezwiednie trzymała na udzie. Pasowała mi tu. Zdawało się, jakby od zawsze tak ze mną jeździła. Nie przeszkadzało mi to, że tu jest. Wprost przeciwnie cieszyłem się z jej obecności. 
- Co? - usłyszałem. Najwyraźniej niezbyt dyskretnie obserwowałem ją. Od razu skupiłem się na drodze i mocniej ścisnąłem dłoń na kierownicy. 
- Nic. Zdaje się, że siedzisz na moim telefonie - mruknąłem z uśmieszkiem. Włożyła dłonie pod pośladki. Słychać było szuranie o materiał siedzenia. Chwilę później odłożyła komórkę na jedną z półeczek. - Dzięki - uśmiechnąłem się do niej, ale dostałem za to tylko przeciągłe spojrzenie, w którym nie było żadnych emocji. 
- Nie jedziesz za szybko? - zerknęła na licznik i odwróciła nagle głowę. Wyjrzała za szybę. Chyba nie zamierzała się już odezwać. 
- Zaraz będziemy, spokojnie - uspokoiłem ją. Jechaliśmy jeszcze około 3 minuty. Zajechałem na parking przy szpitalu. Gdy tylko zatrzymałem pojazd dziewczyna jak poparzona wyskoczyła na zewnątrz i biegiem rzuciła się w stronę drzwi wejściowych. Westchnąłem. Wyszedłem z auta i oparłem się o niego, czekając aż wróci z jakimś lekarzem. Cały czas zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak bardzo przejęła się losem tego chłopaka. Znała go czy nie? To bliska jej osoba? W stronę mojego samochodu szło kilku ratowników z noszami, a obok nich przestraszona panna. 
- To tutaj? - odezwał się jeden z nich , wskazując podbródkiem na mnie. Miał gęstą brodę i wyglądał na góra 30 lat. 
- Tak. On pomógł mi przywieźć Krzyśka - słowa wypadały z jej ust, a ja słysząc je otworzyłem szeroko oczy i bezceremonialnie otworzyłem tylne drzwiczki by pokazać im pobitego chłopaka. Odszedłem kawałeczek na bok. Patrzyłem co z nim robią, ale tak naprawdę nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie. Ona stanęła tuż obok. Z dłońmi przystawionymi do ust wpatrywała się co dzieje się z jej kolegą. Mężczyźni odjechali z powrotem do budynku mówiąc, że będziemy jeszcze potrzebni. Zdenerwowałem się, że jeszcze przez jakiś czas będę musiał oglądać tą dziewczynę na oczy. W głowie wyparłem się wszystkiego co myślałem o niej wcześniej. 
- Przepraszam cię, ale ja nie mam zamiaru tu dłużej zostać - wsadziłem zmarznięte ręce w kieszenie i obróciłem się na pięcie. Ruszyłem do mojej piękności. 
- Ej, zaczekaj! - krzyknęła. Usłyszałem kroki i zrównała się ze mną. - Będą potrzebowali opisu sytuacji. Ode mnie i od ciebie - żywo gestykulowała. Przystanęła z przygnębiającą miną.
- Na mnie nie licz - wzruszyłem ramionami z bezczelnym uśmiechem. Zostawiłem ją na parkingu.
________________________________
Przepraszam Was, że rozdział dopiero dziś, ale miałam swoje problemy, szkołę, brak weny. Jeśli wtargnęły się błędy, również przepraszam. Zachęcam do komentowania i oceniania moich wypocin :) Mam nadzieję, że czyta to ktokolwiek ;) Co o tym myślicie?
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

6 stycznia 2016

II

Naciągałam kaptur coraz bardziej na głowę, próbując schronić twarz przed wiatrem, który nieubłaganie giął konary drzew, krzewów i wszystkiego dookoła ku ziemi. Zapowiadało się na porządny deszcz. Próbowałam przebierać szybciej nogami ale przegrywałam i sunęłam do przodu w takim samym tempie cały czas. Na nic zdały się skróty, których używałam by w jak najkrótszym upływie czasu dotrzeć do celu. Właśnie miałam zamiar wyjść na chodnik z wydeptanej dróżki, kiedy usłyszałam ciche, urywane jęki zza krzaków po lewej. Przeraziło mnie to. Stanęłam jak wryta i w ciągu kilku sekund wahania postanowiłam zobaczyć kto lub co najprawdopodobniej potrzebuje pomocy. Zaczęłam przedzierać się przez gąszcz. Gałęzie smagały mnie po całym ciele, a po chwili zorientowałam się, że podrapałam sobie dłonie i pojawiły się na nich kropelki krwi. Wiatr ogłuszał mnie, zerwał kaptur z głowy. W półmroku dostrzegłam leżącą postać. Zwijała się na trawie z grymasem bólu na twarzy, która była cała posiniaczona, a z nosa sączyła się ciemna maź, którą była krew. Wydałam z siebie cichy okrzyk.
Opanuj się, opanuj się! - nakazywałam sobie w myślach. Przyklękłam na kolanach i lekko dotknęłam ramienia chłopaka. Pochyliłam się nad nim by przyjrzeć się dokładniej jego buzi i doznałam kolejnego szoku. To był mój były chłopak! Krzysiek!
- Jezus Maria! Co się stało?! - zaczęłam krzyczeć. Czułam się bezradna. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
- Zostaw... - powiedział między spazmami bólu. - Okej... - spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. Wystraszyłam się jeszcze bardziej i wybiegłam stamtąd na chodnik. Stanęłam przy samym krawężniku i jak obłąkana zaczęłam wymachiwać rękoma, by zwrócić na siebie uwagę nadjeżdżającego samochodu, który zbliżał się z zawrotną prędkością. Byłam umorusana trawą i ziemią.
***
Jechałem coraz szybciej i szybciej. Nie byłem pewny ale gdzieś po drodze mogłem złamać kilka przepisów. Nie przejmowałem się tym jednak. W tym momencie liczyła się tylko jazda. Ja i auto. Obroty silnika były dla mnie prawdziwą muzyką. Uwielbiałem te chwile kiedy siadałem za kółkiem, jechałem gdzieś bez celu i zostawałem sam na sam z myślami. Zaparkowałem gdzieś na poboczu i wyłączyłem silnik. Westchnąłem. Wyciągnąłem telefon, wybrałem numer mamy i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po pierwszym sygnale odebrała. Pewnie musiała siedzieć z komórką w ręku czekając na znak życia ode mnie.
- Kochanie...- zaczęła, a mi zrobiło się głupio, że zostawiłem ją w domu bez jakiejkolwiek informacji gdzie się wybieram.
- Mamuś, musiałem się przejechać. Zebrać myśli - wytłumaczyłem. - Za niedługo wrócę - zapewniłem ją i usłyszałem jak oddycha z ulgą.
- Dobrze - odpowiedziała. Raptownie się rozłączyła. Kochałem ją za to, że zawsze wiedziała kiedy powinna zostawić mnie samego. Odrzuciłem urządzenie na fotel obok i znów sięgnąłem do kieszeni. Tym razem w dłoniach trzymałem e-papierosa. Odpiąłem pasy, wyszedłem z auta i oparłem się o maskę. Zimny, wietrzny wieczór troszkę mnie orzeźwił. Dookoła panowała ciemność. Bardzo trudno było odróżnić od siebie kształty drzew. Wszystko wyglądało jak ogromna plama atramentu. Przyłożyłem do ust ustnik i mocno się zaciągnąłem. Poczułem jak dym powoli mnie wypełnia, koi nerwy. Rozchyliłem wargi, bardzo powoli wypuściłem obłoczek dymu.  Powtórzyłem tą czynność kilka razy. Wprawdzie nie pomogło mi to w odnalezieniu wyjścia z moich problemów, ale dało chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Nie cieszyłem się z tego, że nic nie zrobiłem by postawić kolejny krok w życiu. Kalkulując ogólnie to co się stało, dostałem wynik jeszcze gorszy niż wcześniej. Moje samopoczucie już całkowicie poległo w gruzach. Czułem, że toczę się w dół coraz szybciej. Ze złością wcisnąłem fajkę w kieszeń kurtki i wróciłem do samochodu. Ruszyłem.
W głowie miałem chaos i nie bardzo potrafiłem sobie z nim poradzić. Czasami prychałem z irytacją, uderzałem dłońmi w kierownicę jak gdybym próbował odgonić od siebie tą parszywą sytuację. Nagle na końcu drogi zamajaczyła jakaś postać. Jechałem ze sporą prędkością, więc już po kolejnych kilku sekundach mogłem stwierdzić, że jest to dziewczyna, która w dramatyczny sposób wymachuje rękoma. Zjechałem na chodnik obok niej i wybiegłem z auta. Doznałem szoku. To była ta sama panna. Ta z parku. Miała na twarzy wymalowane przerażenie. Dłonie pokaleczone. Kolana w błocie. Przestraszyłem się, że stało się jej coś niedobrego.
- Wszystko w porządku? - podszedłem spokojnie do niej i badawczo się przyglądnąłem.
- On tam leży. Muszę go zawieźć do szpitala - mówiła bardzo szybko. Prawie jej nie rozumiałem. W tym momencie jej głoś w ogóle nie przypominał mi tego z parku. Machnęła na mnie ręką i pobiegła w stronę krzaków. Bez zastanowienia podążyłem za nią.
---------------------------
To by było na tyle :) Wiem, że jest krótszy niż ten poprzedni ale uważam, że zakończenie w tym miejscu jest odpowiednie. Obiecuję, że kolejny będzie lepszy niż ten. Przepraszam jeżeli w tekst wkradły się jakieś błędy. Zapraszam Was do pozostawienia po sobie komentarza z oceną, radami, opiniami co do tego rozdziału, a dodatkowo z linkiem do swojego bloga ;)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!