6 stycznia 2016

II

Naciągałam kaptur coraz bardziej na głowę, próbując schronić twarz przed wiatrem, który nieubłaganie giął konary drzew, krzewów i wszystkiego dookoła ku ziemi. Zapowiadało się na porządny deszcz. Próbowałam przebierać szybciej nogami ale przegrywałam i sunęłam do przodu w takim samym tempie cały czas. Na nic zdały się skróty, których używałam by w jak najkrótszym upływie czasu dotrzeć do celu. Właśnie miałam zamiar wyjść na chodnik z wydeptanej dróżki, kiedy usłyszałam ciche, urywane jęki zza krzaków po lewej. Przeraziło mnie to. Stanęłam jak wryta i w ciągu kilku sekund wahania postanowiłam zobaczyć kto lub co najprawdopodobniej potrzebuje pomocy. Zaczęłam przedzierać się przez gąszcz. Gałęzie smagały mnie po całym ciele, a po chwili zorientowałam się, że podrapałam sobie dłonie i pojawiły się na nich kropelki krwi. Wiatr ogłuszał mnie, zerwał kaptur z głowy. W półmroku dostrzegłam leżącą postać. Zwijała się na trawie z grymasem bólu na twarzy, która była cała posiniaczona, a z nosa sączyła się ciemna maź, którą była krew. Wydałam z siebie cichy okrzyk.
Opanuj się, opanuj się! - nakazywałam sobie w myślach. Przyklękłam na kolanach i lekko dotknęłam ramienia chłopaka. Pochyliłam się nad nim by przyjrzeć się dokładniej jego buzi i doznałam kolejnego szoku. To był mój były chłopak! Krzysiek!
- Jezus Maria! Co się stało?! - zaczęłam krzyczeć. Czułam się bezradna. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić.
- Zostaw... - powiedział między spazmami bólu. - Okej... - spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. Wystraszyłam się jeszcze bardziej i wybiegłam stamtąd na chodnik. Stanęłam przy samym krawężniku i jak obłąkana zaczęłam wymachiwać rękoma, by zwrócić na siebie uwagę nadjeżdżającego samochodu, który zbliżał się z zawrotną prędkością. Byłam umorusana trawą i ziemią.
***
Jechałem coraz szybciej i szybciej. Nie byłem pewny ale gdzieś po drodze mogłem złamać kilka przepisów. Nie przejmowałem się tym jednak. W tym momencie liczyła się tylko jazda. Ja i auto. Obroty silnika były dla mnie prawdziwą muzyką. Uwielbiałem te chwile kiedy siadałem za kółkiem, jechałem gdzieś bez celu i zostawałem sam na sam z myślami. Zaparkowałem gdzieś na poboczu i wyłączyłem silnik. Westchnąłem. Wyciągnąłem telefon, wybrałem numer mamy i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po pierwszym sygnale odebrała. Pewnie musiała siedzieć z komórką w ręku czekając na znak życia ode mnie.
- Kochanie...- zaczęła, a mi zrobiło się głupio, że zostawiłem ją w domu bez jakiejkolwiek informacji gdzie się wybieram.
- Mamuś, musiałem się przejechać. Zebrać myśli - wytłumaczyłem. - Za niedługo wrócę - zapewniłem ją i usłyszałem jak oddycha z ulgą.
- Dobrze - odpowiedziała. Raptownie się rozłączyła. Kochałem ją za to, że zawsze wiedziała kiedy powinna zostawić mnie samego. Odrzuciłem urządzenie na fotel obok i znów sięgnąłem do kieszeni. Tym razem w dłoniach trzymałem e-papierosa. Odpiąłem pasy, wyszedłem z auta i oparłem się o maskę. Zimny, wietrzny wieczór troszkę mnie orzeźwił. Dookoła panowała ciemność. Bardzo trudno było odróżnić od siebie kształty drzew. Wszystko wyglądało jak ogromna plama atramentu. Przyłożyłem do ust ustnik i mocno się zaciągnąłem. Poczułem jak dym powoli mnie wypełnia, koi nerwy. Rozchyliłem wargi, bardzo powoli wypuściłem obłoczek dymu.  Powtórzyłem tą czynność kilka razy. Wprawdzie nie pomogło mi to w odnalezieniu wyjścia z moich problemów, ale dało chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Nie cieszyłem się z tego, że nic nie zrobiłem by postawić kolejny krok w życiu. Kalkulując ogólnie to co się stało, dostałem wynik jeszcze gorszy niż wcześniej. Moje samopoczucie już całkowicie poległo w gruzach. Czułem, że toczę się w dół coraz szybciej. Ze złością wcisnąłem fajkę w kieszeń kurtki i wróciłem do samochodu. Ruszyłem.
W głowie miałem chaos i nie bardzo potrafiłem sobie z nim poradzić. Czasami prychałem z irytacją, uderzałem dłońmi w kierownicę jak gdybym próbował odgonić od siebie tą parszywą sytuację. Nagle na końcu drogi zamajaczyła jakaś postać. Jechałem ze sporą prędkością, więc już po kolejnych kilku sekundach mogłem stwierdzić, że jest to dziewczyna, która w dramatyczny sposób wymachuje rękoma. Zjechałem na chodnik obok niej i wybiegłem z auta. Doznałem szoku. To była ta sama panna. Ta z parku. Miała na twarzy wymalowane przerażenie. Dłonie pokaleczone. Kolana w błocie. Przestraszyłem się, że stało się jej coś niedobrego.
- Wszystko w porządku? - podszedłem spokojnie do niej i badawczo się przyglądnąłem.
- On tam leży. Muszę go zawieźć do szpitala - mówiła bardzo szybko. Prawie jej nie rozumiałem. W tym momencie jej głoś w ogóle nie przypominał mi tego z parku. Machnęła na mnie ręką i pobiegła w stronę krzaków. Bez zastanowienia podążyłem za nią.
---------------------------
To by było na tyle :) Wiem, że jest krótszy niż ten poprzedni ale uważam, że zakończenie w tym miejscu jest odpowiednie. Obiecuję, że kolejny będzie lepszy niż ten. Przepraszam jeżeli w tekst wkradły się jakieś błędy. Zapraszam Was do pozostawienia po sobie komentarza z oceną, radami, opiniami co do tego rozdziału, a dodatkowo z linkiem do swojego bloga ;)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny blog, podoba mi się jak szczegółowo wszystko opisujesz. Czekam na więcej rozdziałów! Mam tylko jeden minus - czasem tekst zlewał się trochę z tłem ;/

    I przy okazji zapraszam na mojego bloga http://nora-and-darren-lovestory.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Co do tego minusa - ciągle mam problem z dobraniem tła na bloga i często go zmieniam. Oczywiście, żeby lepiej się czytało z pewnością coś z tym zrobię ;)

      Usuń