Nadjeżdżał samochód. Usłyszałam pisk opon i dźwięk opuszczanej szyby. Z wnętrza pojazdu usłyszałam głos, który wywołał na moim ciele gęsią skórkę.
- Znowu się spotykamy. Same przeszkody na mojej drodze się znajdują - kpiąco rzucił w moją stronę kierowca. Udałam, że tego nie usłyszałam i zaczęłam przechodzić po pasach. Chłopak specjalnie mocno wciskał pedał gazu, by zdenerwować mnie i zwrócić uwagę przechodniów. Rzucali w tą stronę oskarżycielskie spojrzenia, które mówiły, że tak niewychowanych młodych ludzi powinno trzymać się w zamknięciu oraz że zdecydowanie zepsuliśmy ich perfekcyjny poranek. To również zignorowałam. Prułam dalej przed siebie byleby zostawić wszystko w tyle i dotrzeć do celu. Zza moich pleców dochodziło ciche mruczenie sportowego auta. Czułam jak jego wzrok wwierca się pomiędzy moje łopatki. Nie oglądałam się, bo nie miałam ochoty dawać mu cholernej satysfakcji z tego, że byłam kłębkiem nerwów przez jego chore zachowanie. Dotarłam na miejsce i moim oczom ukazał się w całej swej okazałości szpital. Zaraz po tym jak omiotłam spojrzeniem wszystko dookoła, znów byłam zmuszona przypomnieć sobie o istnieniu pewnego natręta. Głośny klakson rozkazywał mi zejść na chodnik z miejsca parkingowego, na który całkiem przypadkowo weszłam, zmierzając do drzwi głównych szpitala. Z wściekłością zmierzyłam spojrzeniem maszynę oraz jej właściciela i ulotniłam się stamtąd.
***
- Więc twierdzi pani, że całkiem przypadkowo natrafiła pani na pobitego Krzysztofa Lisieckiego gdy szła pani do sklepu? - policjanci wypytywali mnie już ponad pół godziny. Czasami wtrącał się w rozmowę Piotrek. Tak, Piotrek. Otrzymałam ten zaszczyt i dowiedziałam się jak ma na imię mój wspólnik, który wczoraj z dobrego serca pomógł mi.
- Dokładnie tak było. Usłyszałam jęki dochodzące z zagajnika gdzie rośnie mnóstwo krzaków. Tam znalazłam Krzyśka. Zobaczyłam co mu jest i wybiegłam na drogę po pomoc - wyrecytowałam już z pamięci. Ze znużeniem wpatrywałam się jak mężczyźni sprawdzają swoje zapiski. Pokiwali głowami, mruknęli coś między sobą niewyraźnie.
- I wtedy pojawił się pan - bardzo odkrywczo stwierdził niższy funkcjonariusz. Miałam ochotę uderzyć się ręką w czoło. Jak ktoś taki, może pracować w policji? Westchnęłam, a wszystkie spojrzenie skierowały się w moją stronę. Z niewyraźną miną i wzruszeniem rąk zachęciłam "kolegę" do mówienia.
- Tak. Zatrzymałem się, pobiegłem za Justyną. Zorientowałem się co dzieje się z poszkodowanym. Wsadziliśmy go do samochodu i tu przyjechaliśmy - bardzo żywo opowiedział to wszystko. Słysząc swoje imię w jego ustach momentalnie się wzdrygałam. Że też miał na to siły. Patrząc na jego bladą twarz czy sińce pod oczami wiedziałam, że tak jak ja nie ma ochoty na takie rozmowy. Jednak ubierał jedną ze swoich masek i grał swoją rolę. Szło mu całkiem nieźle. Tyle wypytywania wczoraj i dzisiaj.
- Dziękujemy wam bardzo. Możemy się jeszcze z wami skontaktować, także proszę nie opuszczać miasta - zamknęli wszystkie swoje notatniki, pochowali długopisy, kiwnęli głowami i odeszli. Z bladym uśmiechem podeszłam do krzesełek. Powoli usiadłam i wyciągnęłam nogi przed siebie. Ze zgrozą zobaczyłam, że chłopak podążył za mną. Przysiadł obok i szybkim ruchem rozpiął zamek błyskawiczny czarnej bluzy, którą dziś ubrał. Przeczesał jeszcze włosy. Oparł się plecami o ścianę i głęboko zaczerpnął powietrza.
- Jak z nim? - zagadnął. Miał niesamowicie przyjemny dla ucha głos. Zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem. Zerwałam się z miejsca.
- Posłuchaj. Nie przeszliśmy na ty. Nie mam zamiaru bawić się w twoje gierki. Masz zmienny humor jak kobieta. Raz taki, raz siaki. Bardzo, bardzo dziękuję ci za pomoc. Wystarczy? - warknęłam. - A teraz zostaw mnie w spokoju - rzuciłam na odchodnym i ruszyłam znanym mi już korytarzem prowadzącym do łazienki.
***
Lekko zapukałam w drzwi i słysząc stłumione pozwolenie nacisnęłam klamkę. Weszłam do niedużego pomieszczenia z jasnymi ścianami, na których były poprzyczepiane różne sprzęty. W środku stały dwa łóżka, a przy nich niewielkie szafki. W jednym z nich leżał chłopak. Miał zawinięty bandaż na głowie, a jego twarz była gdzieniegdzie podrapana i zaczerwieniona. Pod lewym okiem widniał ciemnofioletowy siniak. Krzysiek wpatrywał się we mnie. Chyba nie bardzo wiedział co ma zrobić. Szybko podeszłam bliżej i przysunęłam sobie stołeczek, który stał w kącie pokoju. Zauważyłam, że był szczelnie przykryty kołdrą. Tylko ręce miał wyciągnięte. Luźno spoczywały wzdłuż tułowia. Na nich również dopatrzyłam się śladów walki.
- Cześć - szepnęłam, bo czułam jak w gardle pojawia się gula. Uśmiechnęłam się pocieszająco i spuściłam głowę.
- Dziękuję - odpowiedział. Podparł się trochę na dłoniach, by wygodnie oprzeć się o poduszkę. Siedział. - Nie wiem co powiedzieć.
- Nie musisz dziękować. Przecież wiesz, że nie zostawiłabym cię samego - spojrzałam szybko w jego stronę. Zabrzmiało to trochę dziwnie, patrząc na to jaka łączyła nas relacja. Niespodziewanie wyciągnął dłoń w moją stronę i ścisnął moją rękę. Kciukiem pogładził skórę, a mnie mimowolnie przeszył dreszcz. Czułam się jak małolata, która przeżywa pierwsze czułe dotyki znaczące coś więcej niż zwykły kontakt fizyczny. Zarumieniłam się chyba aż po same uszy. Chłopak intensywnie się we mnie wpatrywał.
- Justyna...
Huknęły drzwi i do sali wpadł ciemnooki. Zamarliśmy.
--------------------
Z wielkim trudem coś ukleciłam. Rozdział leci do Was! Zapraszam do komentowania, oceniania, zostawiania linków do własnej twórczości :)
Dziękuję za dzisiaj i serdecznie pozdrawiam!